Tak, oczy was nie mylą, to jest drugi prolog. Cała historia będzie opowiedziana z dwóch perspektyw, więc dlaczego z prologu robić wyjątek? :) Nie przedłużam. Czytajcie, komentujcie, dawajcie znać co się podobało, a nad czym mam pracować.
Kłaniam się nisko,
Luca V.
________________________________________________
KRYSTIAN
Moje życie wypełniają dźwięki. Od najmłodszych lat
towarzyszyłam mi muzyka. Ojciec jest światowej sławy pianistą, więc odkąd
pamiętam w domu słychać było skomplikowane melodie wygrywane przez niego na
pianinie. Matka śpiewa w operze. Oboje robią karierę na skalę światową. Ode
mnie, jako ich jedynego syna, oczekiwano, że pójdę w ślady rodziców. Kiedy
miałem siedem lat, w progu naszego domu pojawił się pierwszy, z szeregu
nauczycieli, których wykończyłem. Przyszedł ot tak, w czarnym płaszczu,
poważny, z futerałem w ręku - jak każdy. Dał mi do ręki instrument i pokazał
jak mam go trzymać. Nauczył mnie grać kilka prostych dźwięków, a potem ich
kombinacji. Po dwóch godzinach wyszedł, nie zapomniawszy wspomnieć rodzicom
jakim to obiecującym chłopcem jestem. Z tego co wiem, był z niego straszny
lizus. Wytrzymał z moimi humorami prawie rok. Musieli mu dobrze płacić.
Pamiętam jak przez mgłę, że sam uparłem się, żeby grać na
skrzypcach, podczas gdy wszyscy dookoła widzieli mnie bardziej siedzącego przed
pianinem jak tata. Przyznaję się: do żadnego z tych instrumentów zasadniczo
mnie nie ciągnęło, ale skoro nie miałem innego wyjścia, chciałem chociaż
zdecydować samemu. Babcia czasem grywała na skrzypcach. Lubiłem słuchać jej w
letnie wieczory, kiedy nikogo poza nami nie było w domu. Grała tylko dla mnie.
Siedzieliśmy razem na werandzie, a ona grała i opowiadała mi różne historie. To
jedno z moich ulubionych wspomnień z tamtego okresu. Potem muzyka zaczęła
stawać się tylko nużącym obowiązkiem. Trzy razy w tygodniu, po szkole lekcje z
coraz to nowymi nauczycielami. Nie przykładałem się. Nie znosiłem tego. Wszyscy
mówili, że mam talent i powinienem go rozwijać, ale jako dziecko nie
rozumiałem, jakie to ma znaczenie. Nie miałem jednak wystarczająco dużo odwagi,
by sprzeciwić się woli ojca, nie mówiąc już o matce. To ona zawsze była
najbardziej dumna z moich postępów. Widziała we mnie swojego Złotego Chłopca, a
ja, żeby zrobić jej przyjemność, od czasu do czasu siliłem się, by naprawdę nim
być. Ale w głębi duszy nienawidziłem całej tej szopki.
***
Przełom nastąpił wraz z pójściem do gimnazjum. Wtedy
poznałem Aleksa. Zaprzyjaźniliśmy się. Ten chłopak obrazował wszystko, czego
pragnąłem od życia. Mieszkał sam z ojcem na obrzeżach miasta, na małym, szarym
osiedlu, które niedługo potem stało się niemal moim drugim domem. Matka
zostawiła ich, kiedy Aleks był jeszcze mały. Nie rozmawialiśmy o niej dużo.
Nasza znajomość opierała się głównie na przyjemnych tematach, graniu razem w
gry i muzyce. Tak, muzyce. Niewiarygodne, ale właśnie on, a nie dziesiątki
moich nauczycieli, był w stanie odkryć przede mną całe jej piękno.
Jego ojciec grał w młodości w zespole. Z całego tego epizodu
została mu tylko elektryczna gitara, schowana głęboko w garażu. I właśnie
znalezienie tej gitary podczas pewnego upalnego lata zmieniło mój światopogląd
nie do poznania. Od tamtej chwili spędzaliśmy z Aleksem niemal każdą wolną
chwilę na zmiany testując coraz to nowe akordy. Struny boleśnie wybijające się
w palce. Ostry, czysty dźwięk wypełniający gęste od upału powietrze. To była
muzyka, w której się zakochałem.
W tamtym czasie musiałem również bardziej przyłożyć się do
skrzypiec, bo w przeciwnym razie rodzice szybko zabroniliby mi spotykać się z
moim nowym przyjacielem. Ale nauka szła jakoś łatwiej, kiedy miało się w
perspektywie kolejne popołudnia spędzone w domu Aleksa. Matka była ze mnie
dumna. Ojciec też. Ja sam byłem szczęśliwy.
***
Kilka miesięcy później jedna gitara przestała nam
wystarczać. Ciągłe wymienianie się nią zrobiło się męczące. Zaczynał się grudzień,
kiedy zdecydowałem się kupić swoją w tajemnicy przed rodzicami. Wymagało to
wyciągnięcia całych moich oszczędności, ale opłacało się. Pamiętam dokładnie
ten śnieżny dzień, kiedy wyszedłem ze sklepu muzycznego z moim własnym
elektrykiem. Uparłem się, żeby kupić ją samemu. Nie chciałem, żeby Aleks był
wtedy ze mną, choć do dzisiaj nie potrafię powiedzieć dlaczego. Zaraz potem
pojechałem do niego do domu. Całą drogę autobusem towarzyszyła mi irracjonalna
obawa przed zostaniem nakrytym przez któregoś z członków rodziny. Nic takiego
oczywiście się nie stało.
***
Od tamtego czasu ćwiczyliśmy jak szaleni. Śmiało mógłbym to
nazwać najlepszym okresem mojego życia. Piętnaście lat i elektryczne gitary. Do
tego atmosfera ukrywania tego wszystkiego przed rodzicami. Żyć nie umierać.
Wszystko wydawało się wtedy takie piękne: mieliśmy wzniosłe plany, związane z
założeniem zespołu i zrobieniem kariery. Muzyka stała się dla nas ważniejsza
niż wszystko inne. Pisaliśmy piosenki i śpiewaliśmy je w duecie. Aleks śpiewał
genialnie. Ja pisałem całkiem niezłe teksty. To znaczy, wtedy wydawały mi się
całkiem niezłe. Prawdopodobnie, gdybym dziś je przeczytał spaliłbym się ze
wstydu.
***
Pod koniec trzeciej klasy wszystko się skończyło. Rodzice
się dowiedzieli. Nie wiem jak im się to udało. Podejrzewam, że przyczynił się
do tego ojciec Aleksa, którego powoli zaczęły irytować nasze „próby”. Pamiętam,
że tego dnia mama zawołała mnie do salonu, mówiąc, że musimy poważnie
porozmawiać. A potem już tylko kilka słów, które wywróciły moje życie do góry
nogami:
-Musimy podjąć radykalne kroki – powiedział ojciec pod
koniec swojej tyrady o demoralizującym wpływie moich nowych znajomych. – Nie
pozwolimy z matką, żebyś zrujnował sobie życie.
Ale tato, to ty mi to życie chcesz zrujnować! Pierwszy raz
tak bardzo czymkolwiek się przejąłem. Nigdy dotąd nie miałem niczego, czego tak
bardzo nie chciałbym oddawać. I, o ironio, właśnie to musiałem stracić. Kiedy
ma się szesnaście lat, coś takiego potrafi człowiekiem porządnie wstrząsnąć.
Miałem krzyczeć, przeklinać, a nawet uderzyć własnego ojca, ale po raz kolejny
w moim życiu, nie miałem odwagi. Potem padły kolejne dwa słowa: Szkoła
Muzyczna.
Skrzypce, internat, liceum, starzy przyjaciele, odległość,
izolacja, gitary, Aleks… Wszystko to w jednej chwili splotło się w mojej głowie
w niezrozumiałą całość.
-Nienawidzę was! - krzyknąłem i pobiegłem do swojego pokoju.
Tej nocy prawie w ogóle nie spałem. Chciałem nawet uciec z
domu. Ale wiedziałem, że nie miałbym gdzie pójść. Poza tym nie zrobiłbym tego matce.
Mimo wszystko, ta kobieta wydawała mi się zbyt delikatna, by jeszcze bardziej
ją ranić. Aha, no i jeszcze jedno: byłem zwykłym tchórzem. Nie chciałem
sprawdzać, co może się stać, jeśli ponownie sprzeciwię się ojcu.
***
Czerwiec, jak i następujące po nim lipiec i sierpień, były
dla mnie miesiącami pogrążonymi w całkowitym letargu. Początkowo stawiałem
nieznaczny opór, między innymi buntując się przeciwko jakimkolwiek lekcjom gry,
a w dniach skrajnego załamania nawet chodzeniu do szkoły. Nic mi z tego nie
przyszło, jeśli nie liczyć kilku tygodni bez komórki i laptopa. Potem
zrezygnowałem już nawet z tych drobnych prób wymuszenia na rodzicach zmiany
zdania. Stałem się apatyczny i wyłączony. Nie chciałem z nikim rozmawiać. Cały
ten okres stanowił jakiś obrzydliwy kontrast dla miesięcy, które spędziłem z
Aleksem. Z resztą, nasze kontakty również zostały skutecznie ograniczone.
Uznano, że to wszystko jego wina i że to za jego sprawą zdecydowałem się tak
„perfidnie” oszukiwać rodzinę. „Perfidnie”. Mam wrażenie, że to ulubione słowo
ojca. Używa go niemal non stop, ostatnio głównie w odniesieniu do mnie. Nie
potrafi pogodzić się z faktem, że nie wszystko poszło po jego myśli. Miałem być
wspaniałym paniczem, złotym chłopcem, który pewnego dnia osiągnie jeszcze większy
sukces niż jego rodzice. Przepraszam tato, nie wyszło. Nie jestem tobą. Nigdy
nie byłem.
***
Pod koniec sierpnia po raz pierwszy zobaczyłem miejsce, w
którym miałem spędzić kolejne trzy lata. Liceum Muzyczne. Z internatem.
Myślałem, że się rozpłaczę. Dlaczego rodzicom nie wystarczyło odebranie mi
gitary? Musieli jeszcze zamknąć mnie jak
księżniczkę w tej pieprzonej wierzy na drugim końcu kraju? Choć technicznie
rzecz biorąc, mojego elektryka nikt nigdzie nie zabrał. Nie wiem jakim cudem,
ale ojciec nigdy nie dowiedział się, że wszystkie oszczędności wydałem na
gitarę, która stoi teraz bezpiecznie u mojego „kolegi spod ciemnej gwiazdy”.
Udało mi się ustalić z Aleksem, że wyśle mi ją tutaj w połowie września. I to
był chyba jedyny pozytyw całej sytuacji.
Uczniom wolno było zajmować swoje miejsca w pokojach już na
tydzień przed oficjalnym rozpoczęciem roku szkolnego. Zakwaterowano mnie z
jakimś rudym, mrukliwym gościem, który jak się później okazało, miał na imię
Karol, ale - jak to zwykle przy takim kolorze włosów bywa - wszyscy nazywali go
po prostu Rudy. Staraliśmy się nie wchodzić sobie wzajemnie w drogę i nawet nam
się udawało. Ja miałem swoje życie, on miał swój klarnet.
***
Pierwsze miesiące w nowej szkole były tragiczne. Snułem się
jak cień od sali do sali, biorąc udział w kolejnych zajęciach. Oprócz
niekończących się standardowych lekcji, mieliśmy jeszcze setki godzin gry na
instrumentach tygodniowo. Po każdym dniu tej katorgi miałem ochotę wyrzucić
skrzypce przez okno, a samemu uciec gdzieś daleko stąd. Dusiłem się tu. Aleks
przestał odpisywać na moje wiadomości kilka tygodni po tym, jak dostałem gitarę
z powrotem. Właśnie: gitara. Nawet ona nie była w stanie mi teraz pomóc. Nie
było możliwości, żebym wyciągnął ją z szafy, gdzie chwilowo się ukrywała, w
pokoju, przez który codziennie przewijały się dziesiątki osób. Nie wiedziałem
dokładnie, jakie byłyby konsekwencje, ale wolałem nie ryzykować. Ojciec
dostałby szału, gdyby się o niej dowiedział.
Choćby z czystej desperacji, zacząłem bliżej przyglądać się
moim czysto teoretycznym jeszcze w tamtym czasie kolegom. Potrzebowałem
towarzystwa. Czułem, że zaraz oszaleję, jeśli w tej szkole nie znajdzie się
choć jedna podobna do mnie osoba. I wtedy dokonał się przełom. Na początku
pełen wątpliwości i opierający się bardziej na domysłach niż realnych
spostrzeżeniach, zacząłem zauważać, że jest nas więcej. Mam na myśli, że nie
tylko ja zostałem tu zamknięty wbrew woli. Już na pierwszy rzut oka można było
zauważyć pewien podział. Po pierwsze: złote dzieci. Ich było tu w zasadzie
najwięcej. Dobrze ubrani, czyste buty, zawsze na czas. Bardzo utalentowani. Ta
szkoła jest dla nich kluczem do przyszłej kariery.
Po drugie: hipsterzy. Grają na dziwnych instrumentach, a ich
rodzice płacą horrendalne kwoty, żeby mogli się tu uczyć, bo natura poskąpiła
im talentu. Wybrali to miejsce pewnie ze względu na śmieszny kolor mundurka
albo ilość liter w nazwisku patrona. Mają masę kolczyków i non stop palą
papierosy.
Ale jest jeszcze trzecia, najmniejsza grupa. Należą do niej
osoby takie jak ja, które niekoniecznie chciały się tu znaleźć, ale z takich
czy innych powodów są zmuszone udawać, że wszystko jest w porządku. Trudno ich
znaleźć, ale na szczęście zwykle trzymają się razem. Na pierwszy rzut oka
niczym się nie wyróżniają. Może po prostu są nieco bardziej wycofani. Trudno im
się przystosować.
Pierwszą tego typu osobą, którą poznałem był Wiktor. W
zasadzie to on przedstawił mnie całej społeczności szkolnych wyrzutków.
Wpadliśmy na siebie przypadkiem. Był początek listopada, a ja powoli zaczynałem
tracić wiarę we wszystko. Postanowiłem zerwać się z popołudniowych lekcji. Nie
miałem ochoty szlajać się po nieznanym mi jeszcze w tamtym okresie mieście. Do
pokoju również nie było co wracać. Zdecydowałem się na zejście do piwnic pod
internatami. Całkiem spoko lokalizacja, jeśli człowiek nie chce, żeby mu
przeszkadzano. Nie wiem, co pierwotnie miało się tam znajdować, ale Piwnice
niewiele różnią się od tego, co znajduje się nad nimi. W zasadzie brakuje tylko
mebli. I pokoje są tam dużo większe. Można powiedzieć, że przypomina to trochę
jedno z pięter w budynku szkoły. Normalnie nikt tu nie przychodzi przed
wieczorem. Potem zbiegają się hipsterzy, ale to już zupełnie inna historia.
Los chciał, że w tym samym czasie w Piwnicach znalazł się
On.
-Co tu robisz? – To pierwsze, co od niego usłyszałem. Palił
wtedy papierosa. Gdyby nie to, pewnie w ogóle bym go nie zauważył w ciemnym
korytarzu.
-Chyba to samo co ty.
-W takim razie witam w moich skromnych progach. Wiktor
jestem. – To powiedziawszy wyciągnął rękę w moją stronę. Lewą. Z nim to właśnie
jest taka dziwna sprawa, że zawsze podaje człowiekowi lewą rękę. Sądzę, że robi
to specjalnie, bo ma w sobie coś z hipstera.
-Krystian – odpowiedziałem.
I w ten sposób rozpoczęła się nasza znajomość. Potem
dołączyli jeszcze Laura i Witkacy. To znaczy, to były czasy, kiedy jeszcze ktoś
mówił mu po imieniu. Ale myślę, że Witkacy pasuje mu bardziej niż Mariusz.
***
Szybko przyzwyczaiłem się do towarzystwa tej trójki.
Spędzaliśmy ze sobą praktycznie każdą wolną chwilę. Z resztą, co innego
mieliśmy do roboty. Paliliśmy, rozmawialiśmy, żartowaliśmy. Nic wielkiego.
Krystian grał na pianinie. Ale również trochę na flecie, puzonie i harmonijce.
I to właśnie z tej unikalnej umiejętności gry na harmonijce zrobiliśmy
odpowiedni użytek. Niedługo potem każdy członek naszego małego zgromadzenia
zaczął nosić w kieszeni to małe cacko, kupione na mieście za grosze. Nasz
samozwańczy profesor nauczył nas kilku piskliwych melodii, które potem
powtarzaliśmy w kanonie pod oknami sal muzycznych. Cała sztuka polegała na tym,
żeby uciec i schować się za rogiem, zanim nauczyciel prowadzący w danym
momencie zajęcia zdąży podejść do okna by nas przegonić. Raz tylko Witkacemu
się nie udało. Zabrali mu za to harmonijkę i skazali na pastowanie podłóg przez
dwa tygodnie z rzędu. Kiedy wrócił z tego swojego wygnania przez pięć dni
pachniał środkami do czyszczenia podłóg tak, że mieliśmy ochotę wykąpać go w
denaturacie.
***
Zaczęły się dla mnie bardzo przyjemne czasy. Szkoła zeszła
na drugi plan na rzecz nocnych eskapad na miasto i nielegalnych wyjść do kina.
W sumie, gdybyśmy poprosili o pozwolenie, prawdopodobnie moglibyśmy
przynajmniej połowę tych wycieczek odbyć zupełnie legalnie. Albo chociaż
zaczekać do soboty, kiedy wszyscy uczniowie mogli swobodnie wychodzić. Ale nam
podobało się uczucie robienia czegoś w ukryciu. Potrzebowaliśmy emocji i
dostawaliśmy je.
***
To wszystko zaczynało mi się już całkiem podobać, kiedy
niespodziewanie zaskoczył nas koniec roku. Niewiarygodne, ale ani trochę nie
chciałem wracać do domu. Krótkie, weekendowe wypady do rodzinnego miasta,
raczej z obowiązku niż faktycznej potrzeby uświadomiły mi, że życia w
internacie za nic nie chciałbym zamienić na żadne inne. Miałem tam swobodę,
której brakowało mi u rodziców. Ale nie było wyjścia. Gitarę ukryłem w piwnicy,
w miejscu powszechnie nazywanym Palarnią. Nie miałem pomysłu, co z nią zrobić,
a zabieranie jej do domu nie wchodziło w grę. W Palarni stało mnóstwo
rozwalających się mebli, między innymi kilka szkolnych ławek, kanapa i krzesło,
którego jedną nogę zastąpić trzeba było złamanym kijem od szczotki, przez co
mogło służyć już tylko za stolik na popielniczkę. Ale najważniejsza była
rozklekotana szkolna szafa. Tam właśnie schowałem mojego drogiego elektryka,
mając nadzieję, że skoro nikt wcześniej nie zajrzał do środka, to podczas
wakacji również tego nie zrobi.
***
Pierwszy miesiąc wakacji polegał głównie na wizytach u
stęsknionych ciotek, które „mnie przecież okrągły rok nie widziały”, jak to
zawsze powtarzała matka. W sumie nie miałem nic przeciwko. Jeżdżenie tam i z
powrotem, całusy w obwisłe, wypudrowane policzki, a potem powolne sączenie
herbaty, aż dorosłym skończą się tematy do rozmów. Co chwilę słyszałem, jaki to
wspaniały jestem, jak się pilnie uczę i całą masę innych bzdur. Ale nie czułem
potrzeby wyprowadzać matuli z błędu. Niech tylko skończy się lato. Wystarczy
zaczekać.
W sierpniu rodzice zabrali mnie i moją kuzynkę Stellę do
Bułgarii. Nie mogę narzekać, że było nudno. W zasadzie, całkiem dobrze się
bawiłem. Wakacje jak wakacje. Rodzina ma tu domek, więc przyjeżdżamy w to samo
miejsce niemalże rok w rok. Ale nie nudzi mi się tutaj. Tym bardziej, jeśli mam
takie towarzystwo jak Stella.
***
I tak oto doszliśmy do momentu, w którym znajduję się teraz.
Zaczyna się drugi rok mojej nauki w liceum. Wyjątkowo, jestem podekscytowany.
Udało mi się załatwić, żeby ponownie trafić do pokoju z Rudym. Bądź co bądź, to
całkiem spoko koleś. Wiktor i Witkacy pewnie będą razem, a Klara musiała
znaleźć sobie jakąś dziewczynę do towarzystwa. Daria, czy jakoś tak. Z resztą,
nie ważne. Podczas wakacji wszyscy dużo pisaliśmy. Nudziło nam się. Ten rok
zapowiadał się ciekawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz