niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział 1

     Witam!
Po przerwie pojawiam się znowu, tym razem z prawdziwym rozdziałem. :) Miłego czytania, zostawcie chociaż emotkę w komentarzu! :D
__________________________________

       Pierwsza połowa dnia zawsze mnie męczy. Ze szkolnych przedmiotów lubię chyba tylko biologię, którą mam teraz jedynie w środy. Cała reszta jest tylko nieciekawym dodatkiem. Uczę się całkiem nieźle, ale bez fajerwerków. Dla mnie prawdziwe lekcje zaczynają się po południu, kiedy podzieleni na grupy idziemy do sal muzycznych. To zupełnie co innego grać samemu, a w towarzystwie piętnastu innych osób.
***

        Na początku roku zwykle nic się nie dzieje. Taka jest zasada, obowiązująca chyba w większości placówek edukacyjnych. Ale ten wrzesień uparł się chyba, by być pod wszelkimi względami na opak. Chwilę po rozpoczęciu drugiej lekcji dyrektorka poinformowała nas przez radiowęzeł, że z powodów takich a takich jest zmuszona wprowadzić pewne zmiany w rozmieszczeniu uczniów w internacie. Przestraszyłem się. Z lakonicznie zawiadomienia wynikało, że prawie połowa lewego segmentu ma zostać przeniesiona do pustych pokoi prawego. Wszystkie szczegóły miały być wywieszone na tablicy przy drzwiach wejściowych. To tyle. Krótki, piskliwy dźwięk sygnalizujący zakończenie komunikatu. W klasie zapanowało niespodziewane ożywienie.

Byłem poirytowany. To pewne, że właśnie skończył się dla mnie okres posiadania całego pokoju na własność. W prawym segmencie lokowano zwykle uczniów z wyższymi wynikami w nauce i dużo osób miało możliwość mieszkania w pojedynkę. Internat to fajna sprawa, ale zupełny brak prywatności przez prawie okrągły rok wykańcza nawet najwytrwalszych. Dlatego szybko poprosiłem o przydzielenie mi kwatery na własność. Bez problemu ją otrzymałem, jako jeden z najlepszych wychowanków tej placówki. Nie wiem, co dyrektorce teraz odbiło, żeby ni stąd ni z owąd wyludniać prawie jedną trzecią powierzchni budynku, ale dla mnie wiązało się to z prawdopodobnym przymusem dzielenia mojej dotychczas prywatnej przestrzeni. A to nikomu by się nie spodobało.
Z natury nie lubię wszelkiego rodzaju gwałtownych zmian. Wszystko lubię mieć w miarę dokładnie zaplanowane, żeby uniknąć nieprzyjemnych sytuacji. Nie chodzi mi o to, że jestem jakimś pedantem, który w notesiku rozpisuje sobie dzień co do minuty. Ja po prostu wolę mieć kontrolę nad sytuacją.
Do końca lekcji nie mogłem się w pełni skoncentrować. Niby nic wielkiego się nie stało. Jednak ta informacja stworzyła w mojej głowie coś w rodzaju drobnego kamyczka, który z czasem zaczynał coraz bardziej uwierać. Byłem ciekawy. Wraz z rozbrzmieniem dzwonka wyszedłem z klasy i skierowałem swoje kroki do drzwi wejściowych, na których miała znajdować się szczegółowa rozpiska. Szedłem powoli, z udawaną nonszalancją, usilnie starając się sprawiać wrażenie, że tak naprawdę niewiele mnie to obchodzi. W środku przekonywałem sam siebie, że przecież jest szansa, że cały ten bałagan mnie ominął. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak na to zareagowałem. Przecież to tylko drobna zmiana, jakich będzie mnie czekało jeszcze wiele. Zaskoczyło mnie to tylko. Zaskoczony robię się trochę histeryczny. Nie wiem jak mam się zachować.

***

       Pod tablicą informacyjną kręciło się chyba po raz pierwszy w historii szkoły tak wiele osób. Stanąłem z boku, czekając aż choć część sobie pójdzie, żeby móc bez przepychanek poszukać własnego nazwiska. Trwało to nieskończenie długo. Kolejne znajome twarze przewijały się przez korytarz, rzucając mi krótkie „cześć” po czym wracając do swoich spraw. Zacząłem się niecierpliwić. Przerwa dobiegała już końca, kiedy uznałem, że mogę już w spokoju iść na egzekucję. Zbliżyłem się do tablicy. Kolumna numerków. Kolumna nazwisk. U góry krótka notatka, wyjaśniająca, że zmiany nastąpiły w wyniku niespodziewanego otrzymania dofinansowania na zaaranżowanie części budynku na studio nagrań. Całkiem fajnie, chociaż prace nad tym projektem potrwają pewnie dłużej, niż dane mi będzie uczyć się w tej szkole. Przeniosłem wzrok na równy szlaczek liczb, wskazujący po kolei numery pokoi. 88, 90 92, 93… Wciąż miałem nadzieję, że obejdzie się bez mojego magicznego 94. Nie obyło się . Tuż obok widniało nazwisko:  Szymczewski, IIb. Chodził do równoległej klasy, ale jakoś nie mogłem przypomnieć sobie jego twarzy. Może to i dobrze. Gdyby było z nim coś bardzo nie tak, prawdopodobnie bym go pamiętał. U dołu strony widniała jeszcze zdawkowa informacja, że uczniowie mają czas do dziś wieczora na przeniesienie swoich rzeczy, a dodatkowe zestawy kluczy są dostępne w sekretariacie.

Z nieco lepszym samopoczuciem poszedłem na kolejną lekcję. Uczucie niepokoju zastąpiła zwykła, ludzka ciekawość. Mam zasadę, żeby nie być do niczego z góry uprzedzonym. Może się okazać, że ten mój nowy współlokator to całkiem porządny gość. Nigdy nic nie wiadomo. W najgorszym wypadku spróbuję się z kimś zamienić.

***

         W takim nastroju dotrwałem do końca szkolnych zajęć. Potem zaczęła się gra na skrzypcach. Chyba było jak zwykle, tak mi się przynajmniej wydaje. Mam wrażenie, że się przyzwyczajam. Coraz trudniej jest mi poczuć te fajerwerki, zapalające moje palce do jeszcze dokładniejszych ruchów, serce już dawno przestało bić w rytm melodii. Czyżbym się wypalał? Rutyna, rutyna, rutyna. Robię to samo od dziecka. Dalej jest przyjemnie, ale ostatnio jakoś bardziej się nudzę. Kocham słyszeć wysokie dźwięki, w magiczny sposób wydostające się z instrumentu, ale czasem jakby… zaczynam wątpić. Staram się o tym nie myśleć i po prostu grać dalej, grać aż wszystko we mnie na nowo się obudzi. I faktycznie, działa. W pewnym momencie znowu rozgrzewa się we mnie to dziecięce podekscytowanie. Ale dlaczego trwa to tak długo? Może to po prostu cecha związana z dorastaniem. Więcej rozumiem, mniej mnie zachwyca. Muszę się przyzwyczaić.

***

       Nostalgia minęła dopiero późnym popołudniem, chwilę przed końcem zajęć. Musiałem zacząć się uśmiechać. Tak zupełnie naturalnie i szczerze, po prostu się cieszyłem. Ostatnimi czasy zaobserwowałem w swoim zachowaniu pewną prawidłowość, która może była we mnie całe życie, ale nigdy wcześniej nie byłem jej całkowicie świadomy. Otóż, kiedy pozbywam się złego nastroju, zaraz wpadam w kolejny, leżący na przeciwległym krańcu skali. Nie przypomina to euforii, bo też nie miałem wcześniej depresji. To zwyczajne uczucie zadowolenia z życia, które spotyka człowieka, kiedy po męczącym tygodniu budzi się w sobotę. Nawet lubię się tak czuć. Jest mi wtedy spokojniej, jakby ciszej, trochę czyściej w głowie. Ludzie też mnie wtedy jakby bardziej lubią. Ludzie z reguły chyba bardziej lubią się nawzajem szczęśliwych.

Tak czy owak, wyszedłem z budynku szkoły zadowolony. Podekscytowany, powiedziałbym nawet. Prawie zdążyłem zapomnieć o porannych rewelacjach, które teraz jawiły mi się jako zdecydowanie mniej tragiczne. Ożywiony skierowałem swoje kroki do budynku internatu, jednocześnie szukając w kieszeni torby klucza do pokoju. Zawsze zapominam, żeby włożyć go do osobnej kieszonki, przez co biedak kończy marnie na samym dnie, gdzieś między podręcznikiem do chemii a opakowaniem miętowej gumy do żucia. W końcu jednak udało mi się go znaleźć. Dobrze znane trzy schodki, z kamienia najbardziej przypominającego ten, z którego robi się nagrobki, szklane, wręcz szpitalne drzwi, a następnie rozświetlony jarzeniówkami korytarz pachnący zbyt dużą ilością środków do mycia podług: drogę do mojego pokoju mogłem spokojnie pokonywać z zamkniętymi oczami, jak to się zwykle zdarza w przypadku tak rutynowych czynności. 

Stanąłem przed drzwiami z numerem 94. Moich drzwiach. Czy aby na pewno? Prawdopodobnie on ma jeszcze zajęcia, chyba że dyrektorka zwolniła ich wcześniej, żeby mogli w spokoju przenieść swoje rzeczy. Mimo wszystko spróbowałem pociągnąć za klamkę. Zamknięte. To dobrze. Dopiero teraz włożyłem klucz do zamka, przekręciłem i powoli otworzyłem drzwi. Chyba poczułem się rozczarowany faktem, że w pokoju jednak nic się nie zmieniło. A co miało się zmienić? To samo, skromne, ale wygodne umeblowanie składające się z dwóch prostych łóżek, z których jedno chwilowo pozbawiono pościeli, przez co świeciło przybrudzonym materacem, dużej szafy i jeszcze paru nieistotnych dodatków, jak szafki nocne i stolik. I oczywiście dwa duże biurka – serce każdego pokoju. To one zawsze mówią najwięcej o charakterze osoby, która w nim mieszka. Swoje staram się utrzymywać w jako takim porządku, choć zwykle w połowie roku zaczynają się na nim gromadzić tony niepotrzebnych gratów. Mam sentyment to różnych drobnych przedmiotów, jak znalezione na korytarzu spinki, korki od butelek, albo stare, zapisane już kartki z niepotrzebnymi notatkami. Na szczęście jest dopiero początek semestru, więc nie udało mi się jeszcze na dobre zagospodarować całej tej przestrzeni.

Usiadłem na łóżku nie do końca wiedząc co mam ze sobą zrobić. Byłem zniecierpliwiony całą tą sytuacją. Boże, miejmy to już za sobą. Normalnie spróbowałbym tu trochę posprzątać, ale jak na złość wszystko wydawało się być na miejscu. Spojrzałem na futerał ze skrzypcami. Leżał na podłodze koło drzwi, tam gdzie zwykłem go odkładać. Cichy. Spokojny. Martwy. Miałem ochotę już trzeci dzień z rzędu pójść i zaszyć się w Sali, którą w głowie zacząłem już nazywać Moją. Ale nie dzisiaj. Dziś musiałem czekać. Oparłem się plecami o ścianę, zajmując wygodną pozycję, jakbym miał tak siedzieć już przez wieczność i zacząłem żmudny proces marnowania czasu. Gapiłem się na ścianę, zegar, szafę i to, co było pod nią, potem za okno i jeszcze raz na ścianę, aż na zegar wskazał kwadrans po piątej. Owe pracochłonne zajęcia pozwoliły mi wypełnić zaledwie dwadzieścia minut życiorysu.

Musiało minąć kolejne dwadzieścia, nim drzwi otworzyły się, skrzypiąc chyba bardziej niż powinny. Do pokoju wszedł wysoki, chłopak o ciemnych włosach i pewnym siebie, ale miłym spojrzeniu. Znałem go z widzenia, kiedy mijaliśmy się na szkolnych korytarzach, ale nic poza tym. Na szczęście nie wyglądał, jakby coś było z nim nie tak. Ot, jeden z uczniów.
-Cześć – przywitałem się –Jestem Filip. Miło poznać.
To mówiąc wyciągnąłem w jego stronę rękę. Uścisnął ją bez większych emocji.
-Krystian.
Nie sprawiał wrażenia niemiłego. Prawdę mówiąc, nie sprawiał żadnego wrażenia. Po prostu tu był, stał, patrzył, oddychał, być może nawet coś myślał. Nic w jednak jego osobie nie sugerowało, co powinienem o nim sądzić. Przyjrzałem mu się bliżej. Włosy odrobinę za długie, jakby od dłuższego casu zapominał o pójściu do fryzjera, ale w miarę ułożone, choć bez rewelacji. Ciemne i ładne. Twarz pociągła i symetryczna, a oczy bystre. Stał w takiej odległości, że nie potrafiłem trafnie ocenić ich koloru. Chyba były ciemne. On też mi się przyglądał. Trwało to tylko krótką chwilę, dokładnie tak długo, jak na to pozwalają zasady dobrego wychowania.
-Wiesz co, pójdę przyniosę swoje rzeczy.
I wyszedł. Wrócił po jakiś piętnastu minutach z krzywo zapiętą torbą podróżną, w której prawdopodobnie znajdował się upchnięty niedbale cały jego dobytek. Nie pomyliłem się. Oprócz sterty ubrań, która zaraz została przeniesiona do szafy i paru innych osobistych rzeczy, które z reguły posiada każdy, miał ze sobą jeszcze kilka książek i paczkę papierosów. W sumie, nadal mieściło się to w standardowym wyposażeniu każdego licealisty. No i oczywiście futerał z instrumentem. Skrzypce. Miło było je zobaczyć, leżące tuż obok moich.
Kiedy zakończył układanie wszystkiego co przyniósł i wrzucił torbę na szafę poczułem, że cisza wisząca między nami zaczyna powoli robić się nienaturalna. Szukałem odpowiednich słów, żeby jakoś rozpocząć rozmowę, ale jak to zwykle bywa w takich momentach, nic szczególnie nie pasowało.
Kłopotliwą sytuację przerwało pukanie do drzwi.
-Proszę – powiedzieliśmy niemal jednocześnie. Uświadomiłem sobie, że to teraz również jego pokój. I że nie mam na to żadnego wpływu. Niby to wiedziałem, ale teraz dopiero do mnie dotarło.
W progu stanął wysoki blondyn, którego również znałem z widzenia. Jego wzrok tylko prześlizgnął się po mnie, po czym spoczął na Krystianie.
- Cześć. Masz chwilę? – zapytał.
- Dla ciebie nie mam – odrzucił Krystian śmiejąc się lekko, po czym wstał i wyszedł z nieznajomym na korytarz. Wyglądali na przyjaciół. Przez moment słyszałem urwane kawałki ich rozmowy. Z grzeczności zdecydowałem się jednak nie podsłuchiwać.
Trwało to tylko krótką chwilę, po czym drzwi otworzyły się ponownie. Blondyna już nie było.
-Znasz Wiktora? – rzucił niby mimochodem mój nowy współlokator ciągnąc plecak pełen podręczników w stronę biurka.
-Masz na myśli tego, co tu przed chwilą przyszed? – w odpowiedzi kiwnął mi tylko lekko głową. – Widziałem go parę razy na korytarzu. Jest w trzeciej klasie, tak?
-Ta. Za rok kończy szkołę. - Z tonu jego głosu można było wnioskować, że nie jest szczęśliwy z tego powodu.
Wymieniliśmy jeszcze kilka zdań na temat Wiktora i jego fajnych trampek, po czym rozmowa potoczyła się w kierunku jutrzejszych zajęć. Krystian starał się jednocześnie dłubać coś w pracy domowej z matematyki, ale nie za bardzo mu to szło. Po jakimś czasie poddał się, uznając, że nie da się jednocześnie mówić i liczyć, nawet jeśli prowadziliśmy tylko zdawkową konwersację nie opierającą się na żadnym konkretnym temacie. Takie zwykłe mówienie o pogodzie, żeby tylko uniknąć kłopotliwej ciszy. Było to nawet przyjemne. Chłopak był bystry, a jego odpowiedzi przewrotne. Momentami musiałem się bardzo starać, żeby nadążyć za jego ekstrawertycznym 
charakterem.

***


Cały ten dzień okazał się być bardziej pokręcony niż się spodziewałem. Ale nie czułem się z tym źle. Tylko dziwnie było mi zasypiać, słysząc obok siebie oddech drugiej osoby.


3 komentarze:

  1. E-ekhem... Weszłam na ten blogz czystej ciekawości, ale jak teraz widzę było warto :D

    Ogółem fabuła, choć to dopiero pierwszy rozdział, bardzo mi się spodobała. Wzbudziłaś we mnie to niezwykłe uczucie ciekawości, "co będze dalej?". Mam nadzieję, że Filip nie znudzi się zbytnio skrzypcami, gdyż utrata pasji jest dla mnie jedną z najgirszych rzeczy (No oczywiście po czyjejś śmierci itp. Itd... Ale to chyba logiczne) Od razu spodobał mi się Krystian ;P

    N-no wiéc... J-jeśli mogę... To podpowiem Ci, że mogłabyś robić woęcej zdań złożonych. Gdyż u ciebie są głównie zdania pojedyńcze i... No nie wiem, tak jakoś dziwnie mi się takie czyta :P Ale nie chce Ci czegoś narzucać, tylko po prostu taka rada ;D Sama zaczęłam stosunkowo niedawno pisać, więc... Wiem, że mi to łatwo mówić, ale tobie tródno zrobić.
    J-jeśli ccesz to zapraszam do mnie ;]
    No! To czas kończyć! Dużo weny życzę i nie moge sie doczekać co będzie dalej. Aha, chciałaś emoji to masz : *.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łaa, dzięki za taki długi komentarz. Tę kwestię ze zdaniami też zauważyłam, pracuję nad tym. :D Jest ciężko, ale się staram. :)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń