Witam!
Po przerwie pojawiam się znowu, tym razem z prawdziwym rozdziałem. :) Miłego czytania, zostawcie chociaż emotkę w komentarzu! :D
__________________________________
Pierwsza połowa dnia zawsze mnie męczy. Ze szkolnych
przedmiotów lubię chyba tylko biologię, którą mam teraz jedynie w środy. Cała
reszta jest tylko nieciekawym dodatkiem. Uczę się całkiem nieźle, ale bez
fajerwerków. Dla mnie prawdziwe lekcje zaczynają się po południu, kiedy
podzieleni na grupy idziemy do sal muzycznych. To zupełnie co innego grać
samemu, a w towarzystwie piętnastu innych osób.
***
Na początku roku zwykle nic się nie dzieje. Taka jest
zasada, obowiązująca chyba w większości placówek edukacyjnych. Ale ten wrzesień
uparł się chyba, by być pod wszelkimi względami na opak. Chwilę po rozpoczęciu
drugiej lekcji dyrektorka poinformowała nas przez radiowęzeł, że z powodów
takich a takich jest zmuszona wprowadzić pewne zmiany w rozmieszczeniu uczniów
w internacie. Przestraszyłem się. Z lakonicznie zawiadomienia wynikało, że
prawie połowa lewego segmentu ma zostać przeniesiona do pustych pokoi prawego.
Wszystkie szczegóły miały być wywieszone na tablicy przy drzwiach wejściowych. To
tyle. Krótki, piskliwy dźwięk sygnalizujący zakończenie komunikatu. W klasie
zapanowało niespodziewane ożywienie.
Byłem poirytowany. To pewne, że właśnie skończył się dla
mnie okres posiadania całego pokoju na własność. W prawym segmencie lokowano
zwykle uczniów z wyższymi wynikami w nauce i dużo osób miało możliwość
mieszkania w pojedynkę. Internat to fajna sprawa, ale zupełny brak prywatności
przez prawie okrągły rok wykańcza nawet najwytrwalszych. Dlatego szybko
poprosiłem o przydzielenie mi kwatery na własność. Bez problemu ją otrzymałem,
jako jeden z najlepszych wychowanków tej placówki. Nie wiem, co dyrektorce
teraz odbiło, żeby ni stąd ni z owąd wyludniać prawie jedną trzecią powierzchni
budynku, ale dla mnie wiązało się to z prawdopodobnym przymusem dzielenia mojej
dotychczas prywatnej przestrzeni. A to nikomu by się nie spodobało.
Z natury nie lubię wszelkiego rodzaju gwałtownych zmian.
Wszystko lubię mieć w miarę dokładnie zaplanowane, żeby uniknąć nieprzyjemnych
sytuacji. Nie chodzi mi o to, że jestem jakimś pedantem, który w notesiku
rozpisuje sobie dzień co do minuty. Ja po prostu wolę mieć kontrolę nad
sytuacją.
Do końca lekcji nie mogłem się w pełni skoncentrować. Niby
nic wielkiego się nie stało. Jednak ta informacja stworzyła w mojej głowie coś
w rodzaju drobnego kamyczka, który z czasem zaczynał coraz bardziej uwierać.
Byłem ciekawy. Wraz z rozbrzmieniem dzwonka wyszedłem z klasy i skierowałem
swoje kroki do drzwi wejściowych, na których miała znajdować się szczegółowa
rozpiska. Szedłem powoli, z udawaną nonszalancją, usilnie starając się sprawiać
wrażenie, że tak naprawdę niewiele mnie to obchodzi. W środku przekonywałem sam
siebie, że przecież jest szansa, że cały ten bałagan mnie ominął. Nie potrafię
wytłumaczyć, dlaczego tak na to zareagowałem. Przecież to tylko drobna zmiana,
jakich będzie mnie czekało jeszcze wiele. Zaskoczyło mnie to tylko. Zaskoczony
robię się trochę histeryczny. Nie wiem jak mam się zachować.
***
Pod tablicą informacyjną kręciło się chyba po raz pierwszy w
historii szkoły tak wiele osób. Stanąłem z boku, czekając aż choć część sobie
pójdzie, żeby móc bez przepychanek poszukać własnego nazwiska. Trwało to
nieskończenie długo. Kolejne znajome twarze przewijały się przez korytarz,
rzucając mi krótkie „cześć” po czym wracając do swoich spraw. Zacząłem się
niecierpliwić. Przerwa dobiegała już końca, kiedy uznałem, że mogę już w
spokoju iść na egzekucję. Zbliżyłem się do tablicy. Kolumna numerków. Kolumna
nazwisk. U góry krótka notatka, wyjaśniająca, że zmiany nastąpiły w wyniku
niespodziewanego otrzymania dofinansowania na zaaranżowanie części budynku na
studio nagrań. Całkiem fajnie, chociaż prace nad tym projektem potrwają pewnie
dłużej, niż dane mi będzie uczyć się w tej szkole. Przeniosłem wzrok na równy
szlaczek liczb, wskazujący po kolei numery pokoi. 88, 90 92, 93… Wciąż miałem
nadzieję, że obejdzie się bez mojego magicznego 94. Nie obyło się . Tuż obok
widniało nazwisko: Szymczewski, IIb.
Chodził do równoległej klasy, ale jakoś nie mogłem przypomnieć sobie jego
twarzy. Może to i dobrze. Gdyby było z nim coś bardzo nie tak, prawdopodobnie
bym go pamiętał. U dołu strony widniała jeszcze zdawkowa informacja, że
uczniowie mają czas do dziś wieczora na przeniesienie swoich rzeczy, a
dodatkowe zestawy kluczy są dostępne w sekretariacie.
Z nieco lepszym samopoczuciem poszedłem na kolejną lekcję.
Uczucie niepokoju zastąpiła zwykła, ludzka ciekawość. Mam zasadę, żeby nie być
do niczego z góry uprzedzonym. Może się okazać, że ten mój nowy współlokator to
całkiem porządny gość. Nigdy nic nie wiadomo. W najgorszym wypadku spróbuję się
z kimś zamienić.
***
W takim nastroju dotrwałem do końca szkolnych zajęć. Potem
zaczęła się gra na skrzypcach. Chyba było jak zwykle, tak mi się przynajmniej
wydaje. Mam wrażenie, że się przyzwyczajam. Coraz trudniej jest mi poczuć te
fajerwerki, zapalające moje palce do jeszcze dokładniejszych ruchów, serce już
dawno przestało bić w rytm melodii. Czyżbym się wypalał? Rutyna, rutyna,
rutyna. Robię to samo od dziecka. Dalej jest przyjemnie, ale ostatnio jakoś
bardziej się nudzę. Kocham słyszeć wysokie dźwięki, w magiczny sposób
wydostające się z instrumentu, ale czasem jakby… zaczynam wątpić. Staram się o
tym nie myśleć i po prostu grać dalej, grać aż wszystko we mnie na nowo się
obudzi. I faktycznie, działa. W pewnym momencie znowu rozgrzewa się we mnie to
dziecięce podekscytowanie. Ale dlaczego trwa to tak długo? Może to po prostu
cecha związana z dorastaniem. Więcej rozumiem, mniej mnie zachwyca. Muszę się
przyzwyczaić.
***
Nostalgia minęła dopiero późnym popołudniem, chwilę przed
końcem zajęć. Musiałem zacząć się uśmiechać. Tak zupełnie naturalnie i
szczerze, po prostu się cieszyłem. Ostatnimi czasy zaobserwowałem w swoim
zachowaniu pewną prawidłowość, która może była we mnie całe życie, ale nigdy
wcześniej nie byłem jej całkowicie świadomy. Otóż, kiedy pozbywam się złego
nastroju, zaraz wpadam w kolejny, leżący na przeciwległym krańcu skali. Nie
przypomina to euforii, bo też nie miałem wcześniej depresji. To zwyczajne
uczucie zadowolenia z życia, które spotyka człowieka, kiedy po męczącym
tygodniu budzi się w sobotę. Nawet lubię się tak czuć. Jest mi wtedy
spokojniej, jakby ciszej, trochę czyściej w głowie. Ludzie też mnie wtedy jakby
bardziej lubią. Ludzie z reguły chyba bardziej lubią się nawzajem szczęśliwych.
Tak czy owak, wyszedłem z budynku szkoły zadowolony.
Podekscytowany, powiedziałbym nawet. Prawie zdążyłem zapomnieć o porannych
rewelacjach, które teraz jawiły mi się jako zdecydowanie mniej tragiczne.
Ożywiony skierowałem swoje kroki do budynku internatu, jednocześnie szukając w
kieszeni torby klucza do pokoju. Zawsze zapominam, żeby włożyć go do osobnej
kieszonki, przez co biedak kończy marnie na samym dnie, gdzieś między
podręcznikiem do chemii a opakowaniem miętowej gumy do żucia. W końcu jednak
udało mi się go znaleźć. Dobrze znane trzy schodki, z kamienia najbardziej
przypominającego ten, z którego robi się nagrobki, szklane, wręcz szpitalne
drzwi, a następnie rozświetlony jarzeniówkami korytarz pachnący zbyt dużą
ilością środków do mycia podług: drogę do mojego pokoju mogłem spokojnie
pokonywać z zamkniętymi oczami, jak to się zwykle zdarza w przypadku tak
rutynowych czynności.
Stanąłem przed drzwiami z numerem 94. Moich drzwiach. Czy aby na pewno? Prawdopodobnie on ma jeszcze zajęcia, chyba że
dyrektorka zwolniła ich wcześniej, żeby mogli w spokoju przenieść swoje rzeczy.
Mimo wszystko spróbowałem pociągnąć za klamkę. Zamknięte. To dobrze. Dopiero
teraz włożyłem klucz do zamka, przekręciłem i powoli otworzyłem drzwi. Chyba
poczułem się rozczarowany faktem, że w pokoju jednak nic się nie zmieniło. A co
miało się zmienić? To samo, skromne,
ale wygodne umeblowanie składające się z dwóch prostych łóżek, z których jedno
chwilowo pozbawiono pościeli, przez co świeciło przybrudzonym materacem, dużej
szafy i jeszcze paru nieistotnych dodatków, jak szafki nocne i stolik. I
oczywiście dwa duże biurka – serce każdego pokoju. To one zawsze mówią
najwięcej o charakterze osoby, która w nim mieszka. Swoje staram się utrzymywać
w jako takim porządku, choć zwykle w połowie roku zaczynają się na nim
gromadzić tony niepotrzebnych gratów. Mam sentyment to różnych drobnych
przedmiotów, jak znalezione na korytarzu spinki, korki od butelek, albo stare,
zapisane już kartki z niepotrzebnymi notatkami. Na szczęście jest dopiero
początek semestru, więc nie udało mi się jeszcze na dobre zagospodarować całej
tej przestrzeni.
Usiadłem na łóżku nie do końca wiedząc co mam ze sobą
zrobić. Byłem zniecierpliwiony całą tą sytuacją. Boże, miejmy to już za sobą.
Normalnie spróbowałbym tu trochę posprzątać, ale jak na złość wszystko wydawało
się być na miejscu. Spojrzałem na futerał ze skrzypcami. Leżał na podłodze koło
drzwi, tam gdzie zwykłem go odkładać. Cichy. Spokojny. Martwy. Miałem ochotę
już trzeci dzień z rzędu pójść i zaszyć się w Sali, którą w głowie zacząłem już
nazywać Moją. Ale nie dzisiaj. Dziś musiałem czekać. Oparłem się plecami o
ścianę, zajmując wygodną pozycję, jakbym miał tak siedzieć już przez wieczność
i zacząłem żmudny proces marnowania czasu. Gapiłem się na ścianę, zegar, szafę
i to, co było pod nią, potem za okno i jeszcze raz na ścianę, aż na zegar
wskazał kwadrans po piątej. Owe pracochłonne zajęcia pozwoliły mi wypełnić
zaledwie dwadzieścia minut życiorysu.
Musiało minąć kolejne dwadzieścia, nim drzwi otworzyły się,
skrzypiąc chyba bardziej niż powinny. Do pokoju wszedł wysoki, chłopak o
ciemnych włosach i pewnym siebie, ale miłym spojrzeniu. Znałem go z widzenia,
kiedy mijaliśmy się na szkolnych korytarzach, ale nic poza tym. Na szczęście
nie wyglądał, jakby coś było z nim nie tak. Ot, jeden z uczniów.
-Cześć – przywitałem się –Jestem Filip. Miło poznać.
To mówiąc wyciągnąłem w jego stronę rękę. Uścisnął ją bez
większych emocji.
-Krystian.
Nie sprawiał wrażenia niemiłego. Prawdę mówiąc, nie sprawiał
żadnego wrażenia. Po prostu tu był, stał, patrzył, oddychał, być może nawet coś
myślał. Nic w jednak jego osobie nie sugerowało, co powinienem o nim sądzić.
Przyjrzałem mu się bliżej. Włosy odrobinę za długie, jakby od dłuższego casu
zapominał o pójściu do fryzjera, ale w miarę ułożone, choć bez rewelacji.
Ciemne i ładne. Twarz pociągła i symetryczna, a oczy bystre. Stał w takiej
odległości, że nie potrafiłem trafnie ocenić ich koloru. Chyba były ciemne. On
też mi się przyglądał. Trwało to tylko krótką chwilę, dokładnie tak długo, jak
na to pozwalają zasady dobrego wychowania.
-Wiesz co, pójdę przyniosę swoje rzeczy.
I wyszedł. Wrócił po jakiś piętnastu minutach z krzywo
zapiętą torbą podróżną, w której prawdopodobnie znajdował się upchnięty
niedbale cały jego dobytek. Nie pomyliłem się. Oprócz sterty ubrań, która zaraz
została przeniesiona do szafy i paru innych osobistych rzeczy, które z reguły
posiada każdy, miał ze sobą jeszcze kilka książek i paczkę papierosów. W sumie,
nadal mieściło się to w standardowym wyposażeniu każdego licealisty. No i
oczywiście futerał z instrumentem. Skrzypce. Miło było je zobaczyć, leżące tuż
obok moich.
Kiedy zakończył układanie wszystkiego co przyniósł i wrzucił
torbę na szafę poczułem, że cisza wisząca między nami zaczyna powoli robić się
nienaturalna. Szukałem odpowiednich słów, żeby jakoś rozpocząć rozmowę, ale jak
to zwykle bywa w takich momentach, nic szczególnie nie pasowało.
Kłopotliwą sytuację przerwało pukanie do drzwi.
-Proszę – powiedzieliśmy niemal jednocześnie. Uświadomiłem
sobie, że to teraz również jego pokój. I że nie mam na to żadnego wpływu. Niby
to wiedziałem, ale teraz dopiero do mnie dotarło.
W progu stanął wysoki blondyn, którego również znałem z
widzenia. Jego wzrok tylko prześlizgnął się po mnie, po czym spoczął na
Krystianie.
- Cześć. Masz chwilę? – zapytał.
- Dla ciebie nie mam – odrzucił Krystian śmiejąc się lekko,
po czym wstał i wyszedł z nieznajomym na korytarz. Wyglądali na przyjaciół. Przez
moment słyszałem urwane kawałki ich rozmowy. Z grzeczności zdecydowałem się
jednak nie podsłuchiwać.
Trwało to tylko krótką chwilę, po czym drzwi otworzyły się
ponownie. Blondyna już nie było.
-Znasz Wiktora? – rzucił niby mimochodem mój nowy
współlokator ciągnąc plecak pełen podręczników w stronę biurka.
-Masz na myśli tego, co tu przed chwilą przyszed? – w
odpowiedzi kiwnął mi tylko lekko głową. – Widziałem go parę razy na korytarzu.
Jest w trzeciej klasie, tak?
-Ta. Za rok kończy szkołę. - Z tonu jego głosu można było
wnioskować, że nie jest szczęśliwy z tego powodu.
Wymieniliśmy jeszcze kilka zdań na temat Wiktora i jego
fajnych trampek, po czym rozmowa potoczyła się w kierunku jutrzejszych zajęć.
Krystian starał się jednocześnie dłubać coś w pracy domowej z matematyki, ale
nie za bardzo mu to szło. Po jakimś czasie poddał się, uznając, że nie da się
jednocześnie mówić i liczyć, nawet jeśli prowadziliśmy tylko zdawkową
konwersację nie opierającą się na żadnym konkretnym temacie. Takie zwykłe
mówienie o pogodzie, żeby tylko uniknąć kłopotliwej ciszy. Było to nawet
przyjemne. Chłopak był bystry, a jego odpowiedzi przewrotne. Momentami musiałem
się bardzo starać, żeby nadążyć za jego ekstrawertycznym
charakterem.
***
Cały ten dzień okazał się być bardziej pokręcony niż się
spodziewałem. Ale nie czułem się z tym źle. Tylko dziwnie było mi zasypiać,
słysząc obok siebie oddech drugiej osoby.
E-ekhem... Weszłam na ten blogz czystej ciekawości, ale jak teraz widzę było warto :D
OdpowiedzUsuńOgółem fabuła, choć to dopiero pierwszy rozdział, bardzo mi się spodobała. Wzbudziłaś we mnie to niezwykłe uczucie ciekawości, "co będze dalej?". Mam nadzieję, że Filip nie znudzi się zbytnio skrzypcami, gdyż utrata pasji jest dla mnie jedną z najgirszych rzeczy (No oczywiście po czyjejś śmierci itp. Itd... Ale to chyba logiczne) Od razu spodobał mi się Krystian ;P
N-no wiéc... J-jeśli mogę... To podpowiem Ci, że mogłabyś robić woęcej zdań złożonych. Gdyż u ciebie są głównie zdania pojedyńcze i... No nie wiem, tak jakoś dziwnie mi się takie czyta :P Ale nie chce Ci czegoś narzucać, tylko po prostu taka rada ;D Sama zaczęłam stosunkowo niedawno pisać, więc... Wiem, że mi to łatwo mówić, ale tobie tródno zrobić.
J-jeśli ccesz to zapraszam do mnie ;]
No! To czas kończyć! Dużo weny życzę i nie moge sie doczekać co będzie dalej. Aha, chciałaś emoji to masz : *.*
Łaa, dzięki za taki długi komentarz. Tę kwestię ze zdaniami też zauważyłam, pracuję nad tym. :D Jest ciężko, ale się staram. :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń